[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obozowiska kozaków.
Namioty ustawili wzorem rzymskim w czworobok. Na zewnątrz usypali wysoki na
dwa metry wał zakończony metrowej wysokości palisadą. W rogach umieścili wykonane z
drewnianych bali wieżyczki kryte strzechą. Mieli dwie bramy. Jedną od strony lądu, drugą od
rzeki. Nad Dniestrem wybudowali przystań, gdzie były przycumowane trzy czajki.
Na wieżach, przy bramach i na pomoście wystawili posterunki. Młodzi chłopcy
odziani w płaszcze z kapturami stali, trzymając w rękach krótkie włócznie. W obozie, na
drewnianych słupach wisiały latarnie oświetlające prawie każdy skrawek terenu. Pośrodku
obozu stał okazały, ośmiokątny namiot, z którego szczytu zwisała chorągiew. Jacyś ludzie,
widocznie funkcyjni, chodzili pomiędzy namiotami i okrzykami usypiali tych, którzy jeszcze
nie spali. Wtem z dużego namiotu wyszedł Bohun, ubrany w swój tradycyjny strój kozacki.
Był z nim ten mały kozak, który oddał mi fiolkę, i Peter. Ostatni szedł ze spuszczoną głową.
Poszli nad rzekę. Skradaliśmy się za nimi, trzymając się linii krzaków otaczających polanę z
obozem.
Gdy dotarliśmy nad Dniestr, zobaczyliśmy, że mały kozak stoi po kolana w wodzie,
ubrany tylko w rajtuzy. Na brzegu siedzieli Bohun i Peter.
- Zdradziłeś nas, Jureczku - przemawiał Bohun. - Rozumiem, że Polacy zaczaili się,
zrobili zasadzkę. Was było jednak więcej. Nawet jak Peter przegrał, mogliście dalej walczyć
albo udać, że o niczym nie wiecie.
- Ale to było jakieś lekarstwo - zajęczał Jureczek.
Chude nóżki dygotały mu jak szalone.
- Nie szkodzi - Bohun z niezadowoleniem pokręcił głową. - Jesteś kozak i masz
trzymać z kozakami.
Gustlik spojrzał na mnie pytająco. Dałem mu znak, że się wycofujemy. Tyłem
pełzaliśmy przez krzaki. Gdy byliśmy już przy kajaku i skręcaliśmy wiosła, Gustlik nie
wytrzymał.
- Mogliśmy wyjść i powiedzieć, że nie można tak karać chłopaka - stwierdził.
- Rozegramy to inaczej, tak, że Bohunowi pójdzie w pięty - zapowiedziałem.
***
Zbliżał się wieczór, więc z Heleną poszukaliśmy niezbyt drogiego hotelu. Jeden z
mieszkańców Lwowa polecił mi hotel wojskowy. Pojechaliśmy pod wskazany adres, na
osiedle zastawione blokami wybudowanymi ze trzydzieści lat temu.
- Ciekawe, gdzie ten hotel? - zastanawiałem się.
- Rękę daję uciąć, że ten - Helena wskazała jedenastopiętrowy szary klocek.
- Sienkiewiczowska Helena dała obciąć warkocz, gdy uciekała przed Bohunem -
zażartowałem.
- Tak? - zainteresowała się i popatrzyła na swoje długie jasne włosy.
Helena miała rację, to był ten hotel. W recepcji wręczono nam klucze do pokojów na
ósmym piętrze.
- Ciepła woda będzie między dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą - oznajmiła
recepcjonistka.
Uśmiechnąłem się, bo przypomniały mi się młode lata delegacji i noclegów w polskich
hotelach. Teraz taka informacja spowodowałaby, że wszyscy turyści omijaliby podobną
noclegownię.
- Mogę wieczorem wyjść na spacer do miasta? - zapytała Helena, wchodząc do
swojego pokoju.
- Jasne, jesteś wolnym człowiekiem - odpowiedziałem. - Dać ci trochę
kieszonkowego?
Dziewczyna zawahała się.
- Tak, odejmie mi pan z wypłaty - oświadczyła.
- Dobrze - to mówiąc podałem jej banknot.
W pokoju rzuciłem się zmęczony na łóżko, otworzyłem okno i podziwiałem widok na
tory kolejowe i górę zamkową. Potem rozebrałem się, przygotowałem przybory toaletowe i
zerknąłem na zegarek. Była już pora na ciepłą wodę i rzeczywiście od jakiegoś czasu w rurach
słyszałem jakieś dziwne bulgotanie. Otworzyłem drzwi do łazienki i cofnąłem się do pokoju,
po okulary. Nie wierzyłem własnym oczom! Z sufitu zwisała rurka z sitkiem, która była
prysznicem. Pod nią był wylany beton i leżała drewniana kratka aż śliska od brudu. O
czystości w toalecie i wannie litościwie nie wspomnę. Do tego w rogu ujrzałem dziurę
średnicy kilkudziesięciu centymetrów pozwalającą mi wyjrzeć na korytarz. Westchnąłem i
błogosławiłem pomysł zabrania klapek kąpielowych.
„Jeśli takie cuda są we Lwowie, to co czeka mnie na prowincji?” - pomyślałem.
Po kąpieli usiadłem przy stoliku i rozłożyłem atlas samochodowy Ukrainy.
Zaznaczyłem sobie hipotetyczną trasę przejazdu Franciszka Batury i coś zaczęło mnie
zastanawiać. Gdy szukałem dodatkowych informacji w przezornie kupionym przewodniku,
usłyszałem stukanie do drzwi.
Poprawiłem koszulę od pidżamy.
- Proszę - zawołałem.
To była Helena, ale jakże odmieniona!
- Ładnie? - dłońmi podniosła obcięte z tyłu włosy. Teraz ledwo sięgały jej za uszy, z
końcówkami zawiniętymi do środka.
- Pięknie - stwierdziłem oniemiały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]