[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nim zrobi się za gorąco. Ubrała się w sprane szorty, włożyła
adidasy i wyszła z domu.
Biegła ścieżką nad urwiskiem, stopniowo przyspieszając. Po
lewej stronie miała morze, po prawej pastwiska i stada owiec.
Od kilku tygodni nie spadła ani kropla deszczu, więc powietrze
pachniało słońcem. Biegła wytrwale, żeby zapomnieć o smutku.
Nie jest ponurakiem i nie ma w zwyczaju poddawać się przy-
gnębieniu. Więc dlaczego wpadła w taki parszywy nastrój?
Głośno dysząc, przystanęła, by odpocząć. Pod jej stopami, na
wodzie kołysało się smętnie kilka samotnych żaglówek. Pano-
wała niemal absolutna cisza przerywana jedynie okrzykami
mew. Leniwa niedziela.
Za jakiś czas na plażę wysypią się wczasowicze, teraz było tam
zaledwie kilka osób.
Przeniosła wzrok na ścieżkę i ujrzała jego.
Logana z Kirsty na plecach.
Jęknęła. Dlaczego akurat on musiał się znalezć wśród tych ran-
nych ptaszków? I jak to się stało, że nie zauważyła, dokąd do-
biegła?
Kirsty zaczęła energicznie wymachiwać rączkami, zanim Evan-
na zdążyła zniknąć im z pola widzenia.
Za jakie grzechy musi się im pokazać taka spocona
S
R
i zdyszana? Gdyby nie była w takim podłym nastroju, w ogóle
nie zwróciłaby na to uwagi.
Czy to ważne, jak wygląda?
Poprzedniego wieczoru, pierwszy raz w życiu była tak eleganc-
ka i zadbana, ale czy on to zauważył? Nie. Więc jeżeli nie za-
uważył tej sukni i szpilek, to dlaczego miałby zwrócić uwagę na
wypłowiałą koszulkę, pogniecione szorty i podniszczone adida-
sy?
W oczach Logana jest po prostu nieciekawa, więc nie warto
przejmować się strojem.
Mimo to odgarnęła z policzka wilgotne włosy.
Tak wcześnie jesteście na nogach?
Kirsty jeszcze nie umie się czymś zająć po przebudzeniu - wyja-
śnił. - Udaje nam się dospać do siódmej. Mnie to wystarcza.
Wyszliśmy na spacer, żeby nabrać apetytu na śniadanie.
Jakie on ma smukłe, ale umięśnione nogi, pomyślała, pospiesz-
nie przenosząc wzrok na Kirsty.
Bardzo szybko wczoraj wyszłaś. Kyla powiedziała, że zle się
czułaś. - W jego głosie brzmiało zatroskanie. - Jesteś chora?
Jakiś wirus?
Nie, nie wirus. Zrobiło mi się... Nie wiem...
Nie wiesz, jak się czułaś?
Byłam zmęczona. - Odwróciła się w stronę zatoki. - Dzisiaj
znowu będzie upał.
Chyba tak.
Nie spuszczał z niej wzroku. Czuła na sobie jego spojrzenie.
Po południu będę robiła porządek w łazience, żeby ją opróżnić
dla Craiga. Przyjdzie jutro... - Zawahała się, czegoś wypatrując
w oddali. - Co oni robią?
Tych dwoje? Mijałem ich dziesięć minut temu.
S
R
Urlopowicze. Mają plecaki wypchane gazetami. Pewnie szukają
wygodnego miejsca, żeby usiąść i czytać o tym, co się dzieje na
świecie. Nie rozumiem, jak można uciekać od cywilizacji na
odludną wyspę i już pierwszego dnia urlopu kupować gazety.
Oni do nas machają.
Po co? - Postawił dziecko na ziemi. - Powyrywa mi wszystkie
włosy - sapnął.
Logan, oni machają do nas. Ten facet coś krzyczy.
Dobra, chodzmy. - Posadził sobie dziecko z powrotem na ra-
mionach. - Dowiemy się, o co im chodzi.
Coś się stało. - Miała złe przeczucia. - Kobieta jest na ziemi. Nie
widzę stąd, upadła czy przysiadła? -Puściła się biegiem.
To moja żona - oznajmił mężczyzna, gdy przystanęli nad kobie-
tą. - Ugryzienie.
Słucham? - Evanna przyklękła obok. - Ugryzienie? Co ją ugry-
zło? - Jedną ręką objęła kobietę uspokajającym gestem, drugą
ujęła jej nadgarstek, żeby policzyć tętno. Zdecydowanie za
szybkie.
Logan, sto dwadzieścia.
Stopa... Ugryzło ją w stopę. Cholera, nie mogę. -Palce tak mu
drżały, że nie był w stanie wybrać numeru alarmowego.
Kobieta oddychała z coraz większym trudem. Rzuciła mężowi
przerażone spojrzenie.
-Pete, zrób coś. Mam sucho w ustach i jest mi słabo... Zobaczy-
łam go, dopiero jak na nim stanęłam.
Zrób coś.
Logan wziął Kirsty na ręce. Nie mógł postawić jej na ziemi, bo
znajdowali się zbyt blisko krawędzi urwiska.
-Proszę się uspokoić. Jestem lekarzem - mówił
S
R
Logan - i jestem w stanie pani pomóc, ale najpierw muszę się
dowiedzieć, co się stało. Co panią ugryzło? Jakiś owad?
-Wąż - wykrztusiła z obrzydzeniem.
Evanna ściągnęła brwi przekonana, że zle usłyszała.
-Wąż? Na pewno?
Logan nie potrzebował więcej wyjaśnień. Już oglądał zaczer-
wienione miejsce.
-%7łmija. To zdecydowanie żmija. Evanno, trzeba unieruchomić
nogę. Czym możemy to zrobić?
Rozejrzała się bezradnie, ale jego poważne spojrzenie ją zmobi-
lizowało.
- Ze sweterka Kirsty można zrobić podkład... Przewiążemy go
twoimi skarpetkami, bo są wystarczająco długie, a zwinięta ga-
zeta musi nam zastąpić szynę.
Przyjął jej propozycję zaimprowizowanego opatrunku z aproba-
tą.
- Bierzemy się do roboty. - Przekazał Kirsty mężczyznie i zaczął
zdejmować skarpetki, po czym podał je Evannie. - Proszę się nie
martwić, miałem je na nogach nie dłużej niż pięć minut.
Gdy Evanna zakładała opatrunek z dziecięcego sweterka, mę-
skich skarpetek oraz niedzielnego dodatku gazety, Logan przejął
od bezradnego mężczyzny komórkę. Zadzwonił po śmigłowiec
oraz do Jima, właściciela gruntów, na których się znajdowali,
oraz auta terenowego. Dzięki niemu mieli szansę w ciągu pięciu
minut dotrzeć do przychodni.
Evanna rozglądała się niepewnie. Od urodzenia mieszka na tej
wyspie, ale nigdy nie natknęła się na żmiję.
- A jak ukąsi drugą osobę? Może powinniśmy jej poszukać?
S
R
Uciekła. %7łmije są bardzo płochliwe. Zazwyczaj unikają ludzi.
Czują drgania ziemi, jak ktoś idzie, i schodzą mu z drogi - wyja-
śnił Logan.
Pewnie wygrzewała się na słońcu - dodał mężczyzna, przyklęka-
jąc przy żonie. - Alison ją nadepnęła, a ma tylko sandałki. Nie
przyszło nam do głowy zabierać ze sobą butów trekkingowych.
Usłyszeliśmy przerazliwy syk, a potem żona krzyknęła z bólu.
Logan nerwowo wypatrywał auta Jima.
Nie mogę oddychać - pożaliła się kobieta.
Zaraz zawiedziemy panią do przychodni. - Osłonił oczy przed
słońcem. - O, Jim już jedzie.
Gdy samochód stanął, Logan pomógł kobiecie do niego wsiąść.
Ruszamy - rzucił, nie wdając się w zbędne wyjaśnienia. Jim
stanął na wysokości zadania i parę minut pózniej byli już przed
przychodnią.
Zostawcie mi małą - zaproponował, gdy Pete i Logan pomagali
wysiąść Alison. Logan tylko przytaknął.
Evanna jak burza wpadła do przychodni, żeby o-tworzyć ambu-
latorium. Bez wahania wyjęła z szafki z lekami ampułkę z adre-
naliną.
Pomiar tętna i ciśnienia plus tlen - zaordynował Logan, pomaga-
jąc kobiecie położyć się na leżance, po czym wstrzyknął jej ad-
renalinę. - Tętno sto czterdzieści. Evanno, druga dawka adrena-
liny. Oraz EKG.
Ciśnienie dziewięćdziesiąt na pięćdziesiąt - zameldowała, po
czym założyła Alison maskę tlenową, a chwilę pózniej podłą-
czyła ją do elektrokardiografii.
Dziewięćdziesiąt na pięćdziesiąt? To chyba bardzo mało? Co z
nią będzie? - Trzymając się za głowę, mężczyzna nerwowo cho-
dził po pokoju. - Nie mogę
S
R
w to uwierzyć. Nie miałem pojęcia, że w Zjednoczonym Króle-
stwie są żmije. Gdybym wiedział, nie puściłbym jej w sanda-
łach. Ale w taki upal...
%7łmije bardzo rzadko pokazują się ludziom. I nie wszyscy uką-
szeni reagują tak gwałtownie. Alison miała pecha. - Logan wziął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]