[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dać ci więcej...
- Wiem.
- Chcę dać ci więcej - wyjaśnił - ale nie mogę.
- Z powodu przeszłości? - spytała. Dlaczego ko
niecznie musiała wiedzieć? Dlaczego nie mogła po pro
stu cieszyć się czasem, który spędzają razem, nie sta
wiając pytań, nie robiąc sobie nadziei?
- Problem w tym, że nie mam już nic więcej do
ofiarowania. Czy to z powodu tego, co się wydarzyło,
czy też... W każdym razie zasługujesz na więcej.
Poczuła, jakby niewidzialna opaska ścisnęła jej ser
ce. Nie zgadzała się z tym, co powiedział. Ona zasłu
giwała na niego, a on na nią. On tego oczywiście nie
dostrzegał.
ObjÄ…Å‚ jÄ… mocniej.
- Powiedz mi coÅ›, czego nikt nie wie, Taro.
- Tak naprawdÄ™ jesteÅ› wielkim misiem.
- Nie, coÅ› o tobie. CoÅ› prawdziwego.
Spojrzała w jego oczy i zobaczyła w nich tyle cier
pienia, którego nie była w stanie sobie wyobrazić. Czy
mogłaby sprawić, że ono zniknie, gdyby dał jej, dał
im, więcej czasu?
- Jest coś, czego nie wiedziałam aż do teraz.
- Co takiego?
- Chcę kochać i być kochana.
Nie wyglądał na zdziwionego. Posadził ją sobie na
kolanach i powiedział:
- A ja chcÄ™ ciebie.
Zaczął ściągać jej bluzę, ale go powstrzymała.
- Czy mogę zobaczyć ciebie? Całego?
Oczy mu pociemniały.
- Taro...
- Proszę cię, Clint, ja stałam przed tobą zupełnie
naga już tyle razy, proszę.
Patrzyła, jak walczył z sobą, ale wiedziała, że tym
razem musi ustąpić. Kiedy nareszcie westchnął i skinął
głową, uśmiechnęła się.
Rozpinała jego koszulę powoli, guzik po guziku,
nastawiajÄ…c siÄ™ na to, co zobaczy, czego on siÄ™ tak
obawiał.
Kiedy już całkiem rozpięła jego koszulę i spojrzała
na to, co przez trzy lata przypominało mu o jego bólu,
zauważyła tylko, jaki jest piękny. Wpatrywał się w nią
przekonany, że jęknie albo zadrży na widok nierównej,
czerwonej skóry pokrywającej prawie całą lewą część
klatki piersiowej.
Nie zrobiła tego. Dotknęła blizny i pogłaskała.
- I jeszcze jedno - powiedziała, ściągając bluzę
i rozpinając biustonosz. - Muszę poczuć jej dotyk
swoim ciałem.
Od kiedy jestem taka odważna, pomyślała, dotyka
jÄ…c blizny piersiami. A potem przywarli do siebie, wy
głodniali, i znów stracili wszelką kontrolę. Chciała mu
potem powiedzieć, że go kocha, ale rozmyśliła się.
Działałaby pod wpływem emocji, a nie rozwagi. Poza
tym, nie zniosłaby tego, gdyby on nie okazał wzajem
ności. A przecież było to możliwe.
Clint rozmasował jej plecy i szepnął do ucha.
- Chyba cię wezmę do łóżka.
- A co robiłeś przez ostatnie godziny? - uśmiech
nęła się.
- Myślałem o tym, żeby naprawdę pospać. Musisz
być wykończona.
- Jestem zdumiewająco rześka.
- No i co z tym zrobimy? - Nie zdołała się do
wiedzieć, bo z marynarki Clinta dobiegł dzwięk tele
fonu. - Mój asystent pracuje nad tym listem, rodzajem
papieru. Prosiłem, żeby zadzwonił, jeśli coś znajdzie.
- Przyda nam się przerwa. Idę po sok. Przynieść
ci?
- Proszę. - Odwzajemnił jej uśmiech i sięgnął po
telefon. - Halo!
Owinęła się w koc i podreptała do kuchni. Słyszała
tylko jedną część rozmowy, ale mogła się zorientować,
o co chodzi.
- Cześć, Ted.
- To nie jest dobra pora.
- Mówił o listach?
Tara czuła szum w uszach, nalewając sok. To nie
był jego asystent. Kim był Ted?
- Gdzie on teraz jest? - spytał Clint przygaszonym
głosem.
- Będę za dziesięć minut.
Tara zostawiła sok na blacie kuchennym i wróciła
do pokoju.
- Co się stało? - spytała.
- To mój kumpel z posterunku policji. Zatrzymali
jakiegoś mężczyznę. - Ubierał się w pośpiechu. - Mo
że to być ten, który wysyłał listy. Muszę go przesłu
chać.
- JadÄ™ z tobÄ….
- Nie.
- Clint...
- Chcę, żebyś tu została. Jeżeli to ten facet, nie
chcę, żebyś się znalazła w jego pobliżu. - Wciągał bu
ty. - Posłuchaj, Ted przysyła radiowóz, żeby pilnować
twojego domu, a ja wrócę przed świtem.
Patrzyła, jak wkłada kurtkę, i marzyła, żeby został,
ale wiedziała, że nie ma prawa. On jej zaufał dzisiejszej
nocy, teraz ona musi zaufać jemu.
Uśmiechnęła się przelotnie.
- Dobra.
- Tylko tyle? Bez kłótni?
- Ufam ci.
- Wrócę za kilka godzin - szepnął i podszedł do
drzwi. - Jak tylko wyjdÄ™, dobrze siÄ™ zamknij.
Skinęła głową, a kiedy wyszedł, zrobiła, jak prosił.
i
i
ROZDZIAA DWUNASTY
Dziecko pocałowało Tarę w policzek, a potem po
biegło, przez pachnącą trawę, na huśtawkę. Mała
dziewczynka o dużych, niebieskich oczach zawołała
do kogoÅ›.
Chodziło o mężczyznę, siedzącego obok Tary. Wy
soki, ciemnowłosy, o stalowych oczach, wyglądał jak
jakiś bóg, który przyprawiał matkę dziewczynki o bicie
serca i miękkie nogi z pożądania.
- Tatusiu, pohuśtaj mnie - poprosiła wdzięcznie
dziewczynka z pięknymi blond loczkami, opadającymi
na ramiona.
Mężczyzna siedzący obok Tary roześmiał się sze
roko, wstał i podszedł do córeczki.
- Czego sobie życzysz, kotku.
Mężczyzna popychał dziewczynkę na huśtawce
wysoko, aż do nieba, po którym przepływały białe
chmurki.
- Czy mamusia chce się pohuśtać? - spytała dziew
czynka.
- Nie wiem - popatrzył na Tarę spojrzeniem peł
nym miłości. - Chce?
Tara uśmiechnęła się. Wiedziała, że to sen, ale
chciała, żeby trwał jak najdłużej, żeby wciąż czuć mi
łość Clinta Andovera.
W tym śnie mieli siebie i mieli dziecko, ale jak
wszystkie sny, i ten nie chciał trwać dłużej. Starała się
zatrzymać ten obraz, ale obraz zaczął blednąc. Błękitne
niebo zrobiło się różowe, potem pomarańczowe, i na
gle ognistoczerwone. Rodzina z jej snu zaczęła się od
dalać, jakby na elektrycznym chodniku, a ona, wpa
dając w panikę, starała się obudzić, ale nie miała siły.
Próbowała zawołać męża i dziecko, ale nie mogła wy
dobyć z siebie głosu. Starała się przywołać ich gestem,
ale odpływali coraz dalej.
W końcu z krzykiem siadła na łóżku. Krzyk zamarł
jej na ustach, kiedy zorientowała się, że otacza ją gęsty,
gryzący dym. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała,
co się dzieje. Jej dom się palił, alarm nie zadziałał,
a jeśli nie wydostanie się stąd natychmiast, to jej życie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]