[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyszła tam i nie słyszała rozmowy, która po jej
odejściu nastąpiła.
- Zaczekaj! - wykrzyknął profesor Porter, gdy
Tarzan zamierzał pójść za Janiną Porter.
Profesor oniemiał ze zdziwienia pod wpływem
szybko następujących po sobie wydarzeń, których
był świadkiem.
- Zanim cokolwiek dalej nastąpi, chciałbym
posłyszeć wyjaśnienie tego, co się stało przed chwilą.
- Jakim prawem wtrącasz się pan między moją córkę
i Canlera?
- Obiecałem mu jej rękę. Niezależnie od tego, czy to
się nam podoba, czy nie, dane przyrzeczenie musi
być dotrzymane.
- Wdałem się w tę sprawę, profesorze Porter -
odpowiedział Tarzan - ponieważ pańska córka nie
kocha Canlera - nie ma ochoty poślubić go. To dla
mnie wystarcza.
- Nie wiesz, coś uczynił - rzekł profesor Porter. -
Teraz on niezawodnie nie ożeni się z nią.
- Niewątpliwie nie zechce - rzekł Tarzan dobitnie.
- Przy tym - dodał Tarzan - nie potrzebuje pan
obawiać się. że duma pana będzie narażona na
szwank, profesorze, gdyż będziesz pan mógł zapłacić
Canlerowi wszystko, co jest mu pan dłużny, z chwilą
gdy powrócisz do domu.
- Ta, ta, ta, panie! - zawołał profesor Porter. - Co
pan chcesz powiedzieć?
- Skarb pański odnaleziony - rzekł Tarzan.
- Co - co pan mówi? - wykrzyknął profesor. - Jesteś
szalony, to być nie może.
- Jednak tak jest. Ja to ukradłem go, nie wiedząc ani
jego wartości, ani tego, czyją był własnością.
Widziałem, jak majtkowie zakopali go. Odkopałem
go i ukryłem w innym miejscu.
- Kiedy d'Arnot powiedział mi, co to było i jakie
skarb miał dla pana znaczenie, powróciłem do
dżungli i odnalazłem go. Sprawił on tyle zbrodni,
cierpienia i bólu, że według mniemania d'Arnota
lepiej było nie przewozić tutaj samej skrzyni, jak
zamierzałem, i dlatego przywiozłem zamiast niej list
kredytowy.
- Oto jest, profesorze Porter - i Tarzan wyciągnął z
kieszeni kopertę i doręczył zdziwionemu profesorowi
dwieście czterdzieści jeden tysięcy dolarów.
- Skarb został ściśle oszacowany przez
rzeczoznawców. Aby jednak nie było jakichś kwestii,
kupił go d'Arnot i zachowuje do pańskiej dyspozycji,
o ile pan woli skarb niż list kredytowy.
- Do wielkiego brzemienia zobowiązań, które panu
jesteśmy winni - przemówił profesor Porter drżącym
ze wzruszenia głosem - dołączył pan jeszcze tę
największą przysługę. Dał mi pan możność ocalenia
swego honoru.
W tej chwili wrócił do pokoju Clayton, który
wyszedł za Canlerem.
- Przepraszam - rzekł. - Sądzę, że musimy postarać
się, by dostać się do miasta przed nocą i wyjechać z
tego lasu pierwszym pociągiem. Pewien mieszkaniec
tych stron przejeżdżał tędy z północy i mówił, że
pożar rozszerza się powoli w tym kierunku.
Ta wiadomość przerwała dalszą rozmowę. Całe
towarzystwo skierowało się do oczekujących
automobilów.
Clayton z Janiną Porter, profesor i Esmeralda siedli
w powóz Claytona, Tarzan zabrał pana Philandra.
- Nieba łaskawe! - zawołał pan Philander, gdy powóz
ruszył za maszyną Claytona. - Kto by to
przypuszczał, że to jest możliwe? Gdym ostatni raz
pana widział, był pan prawdziwym dzikim
człowiekiem, skaczącym po gałęziach
podzwrotnikowego afrykańskiego lasu, a teraz
wieziesz mnie pan po drodze w Wis-consin w
francuskim automobilu. Nieba łaskawe! To jest
nadzwyczajne.
- Tak - potakiwał Tarzan, a po chwili dodał. - Panie
Philander, czy przypominasz pan sobie szczegóły
odnalezienia i pochowania trzech szkieletów,
znalezionych w chacie, stojącej w afrykańskiej
dżungli.
- Bardzo wyraznie, panie, bardzo wyraznie -
odpowiedział pan Philander.
- Czy było co szczególnego w którymkolwiek z tych
trzech szkieletów?
Pan Philander spojrzał uważnie na Tarzana.
- Dlaczego pan pyta?
- Chciałbym bardzo wiedzieć o tym - odrzekł
Tarzan. - Odpowiedz pańska może wyjaśnić
tajemnicę. W każdym razie nic gorszego z niej
wyniknąć nie może, jak tylko, że tajemnica
pozostanie nadal tajemnicą.
- Ja wytworzyłem sobie pewne wyjaśnienie kwestii
tych szkieletów i chciałbym posłyszeć od pana
odpowiedz na pytanie, czy według pańskiej opinii
wszystkie trzy szkielety były to szkielety ludzkie?
- Nie - odrzekł pan Philander - najmniejszy, ten,
który znajdował się w kołysce, był to szkielet
podobnej do człowieka małpy.
- Dziękuję panu - rzekł Tarzan.
W głowie Janiny Porter siedzącej w powozie idącym
przodem myśli się kotłowały. Zrozumiała ona cel, w
jakim Tarzan prosił ją o wysłuchanie kilku słów i
zdawała sobie sprawę, że w bardzo bliskiej
przyszłości musi dać mu odpowiedz.
Chciała jasno wszystko zrozumieć i jakimś sposobem
uczuwała, że czuje przed Tarzanem obawę.
A czy można kochać, jeżeli ma się obawę?
Pamiętała o uroku, jaki odczuła w głębiach dalekiej
dżungli, lecz urok rozwiał się w prozaicznym
Wisconsin.
Wytwornie ubrany młody Francuz nie budził w niej
uczuć kobiety pierwotnej tak, jak dzielne leśne
bóstwo.
Czy go kochała? Nie mogła sobie dać odpowiedzi -
teraz.
Zerknęła okiem na Claytona. Czy nie był to człowiek
wychowany w tych samych co ona warunkach i
otoczeniu, w jakich sama wyrosła - człowiek tej
towarzyskiej sfery i ogłady, które nauczono ją
uważać za podstawy do towarzyskiego obcowania?
Czy zdrowy sąd nie wskazywał jej tego młodego
angielskiego lorda na towarzysza dla takiej jak ona
kobiety. Miłość, jaką miał ku niej, była taka, jakiej
mogła pożądać kobieta cywilizowana.
Czy mogła kochać Claytona? Nie mogła odnalezć
powodu, dlaczego by nie miała go kochać. Janina
Porter nie była z natury osobą wyrachowaną, lecz
wychowanie, otoczenie i odziedziczone uczucia
złączyły się, aby podsuwać jej rozumowanie nawet w
sprawach sercowych.
To, że była zachwycona siłą młodego olbrzyma, gdy
jego potężne ręce otaczały ją w odległym
afrykańskim lesie lub znów dziś w borach Wisconsin,
wydało się jej tylko chwilowym nawrotem z jej
strony do pierwotnego typu kobiety -
psychologicznym oddziaływaniem pierwotnego
człowieka na pierwotną naturę kobiety, tkwiącą w
niej samej.
Jeżeli zejdzie z jej oczu, rozumowała, nie będzie
nigdy czuła utęsknienia za nim. Nie kochała go więc.
Była to tylko przechodnia halucynacja wynikła z
nadmiaru wzruszeń i z osobistego zetknięcia się.
Wzruszenie nie zawsze będzie im towarzyszyło, jeżeli
go poślubi, a urok jego osoby przytępi się przez
codzienne stosunki.
Znów zerknęła na Claytona. Był on bardzo ładny i w
każdym calu widać w nim było pana. Będzie bardzo
dumna z takiego męża.
W owej chwili przemówił Clayton - minuta wcześniej
lub minuta pózniej mogłaby sprawić różnicę w
losach trojga ludzi - lecz los się wmieszał i wskazał
Claytonowi właściwy moment psychologiczny.
- Masz wolny wybór teraz, Janino - rzekł. - Czy
zechcesz powiedzieć tak - poświęcę swe życie, by
zapewnić ci szczęście.
- Tak - wyszeptała.
Tegoż wieczora w małej poczekalni na stacji Tarzan
znalazł się na osobności z Janiną Porter na chwilę.
- Masz wolny wybór teraz, Janino - rzekł. -
Przybyłem, poprzez wieki ciemnej, dalekiej, dawnej
przeszłości z kryjówki pierwotnego człowieka, aby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • myszkuj.opx.pl