[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przecież sama też mi powiedziałaś.
- Ale on jest facetem!
- Pewnie cię zaskoczę, ale faceci też czasem coś mówią poza podaj piwo i włączymy sobie
pornola? - Eve skręciła za róg. Minęły kilka przecznic. Na szkole podstawowej widniał napis
Zamknięte do odwołania . - Chyba nie prosiłaś mnie o radę, ale i tak ją dostaniesz. Pewnie myślisz,
że już do tego dojrzałaś, ale daj sobie czas. Nie masz daty ważności.
Claire roześmiała się mimo irytacji.
- W tej chwili czuję się trochę przeterminowana.
- Ach te hormony!
- A ile ty miałaś lat?
- Za mało. I mówię z doświadczenia, młoda. - Eve spoważniała. - %7łałuję, że nie zaczekałam na
Michaela.
Z jakiegoś powodu Claire była zaskoczona tym wyznaniem. Poczuła się niezręcznie.
- Uhm... czy Brandon...? - Brandon był Opiekunem rodziny Eve, potwornym typem. Claire nie
wyobrażała sobie nic gorszego niż pierwszy raz z kimś takim.
- Nie. Nie to, że nie chciał, ale nie, nie Brandon.
- A kto?
- Sorry. Prywatna sprawa.
Claire zamrugała. Eve niewiele spraw uważała za naprawdę prywatne.
- Serio?
- Serio. A morał? Skoro Shane twierdzi, że cię kocha, to kocha i kropka. Nie rzuca takich słów na wiatr.
To nie jest facet, który będzie ci wciskał to, co chcesz usłyszeć. Masz wielkie szczęście i powinnaś o
tym pamiętać.
Claire naprawdę bardzo się starała, ale od czasu do czasu przed oczami stawała jej tamta scena.
Moment, gdy spojrzał jej w twarz i wypowiedział te słowa, a ona dostrzegła w jego oczach
niesamowite światło. Chciała ujrzeć je znów. I jeszcze raz, i jeszcze raz. A tymczasem zobaczyła, jak
odchodzi.
Było to bardzo romantyczne. Ale także frustrujące - nigdy wcześniej nie zaznała takiego uczucia. Teraz
doszło do niego coś nowego: wątpliwości. A może to moja wina. Może powinnam była zrobić coś, dać
mu jakiś znak.
Eve łatwo rozszyfrowała minę Claire.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniła. - Daj mu trochę czasu. To drugi prawdziwy dżentelmen,
którego poznałam w życiu. To nie znaczy, że nie ma ochoty cisnąć cię na łóżko i zabrać do rzeczy. Po
prostu nie zamierza tego robić od razu. I musisz przyznać, że to dość podniecające.
Claire przyznała.
Pod wieczór Richard zadzwonił z informacją, że wypuszcza Michaela. Znów wyruszyli do ratusza.
Barykady były już prawie usunięte. Radio i telewizja donosiły, że dzień minął spokojnie. Właściciele
sklepów, a przynajmniej wszyscy oprócz wampirów, planowali otworzyć je następnego dnia rano.
Szkoły także wznawiały zajęcia.
Zycie toczyło się dalej. Oczekiwano, że burmistrz Morrell wygłosi przemówienie, chociaż nikt
naprawdę nie zamierzał słuchać.
- Sama także wypuszczają? - spytała Claire, gdy Eve parkowała samochód.
- Richard niespecjalnie może trzymać kogokolwiek dłużej. Jakieś miejskie prawo. To chyba oznacza, że
zapanuje porządek. W dodatku myślę, że Richard boi się, czy Sam nie zrobi sobie krzywdy, jeśli dłużej
posiedzi w zamknięciu. Może myśli, że Sam doprowadzi go do Amelie. - Eve rozejrzała się po par-
kingu. Stało tam kilka samochodów z przyciemnianymi szybami, ale, no cóż, zawsze tam stały. Reszta
aut prawdopodobnie należała do ludzi. - Widzicie coś?
- Co na przykład? Jakiś wielki napis treści To pułapka ? - Shane otworzył drzwi, wysiadł i podał rękę
Claire. Gdy już stanęła obok niego, nie puścił jej dłoni. - Nie sądzę jednak, żeby niektórzy nasi
obywatele nie byli zdolni do wywieszenia czegoś podobnego. Ale nie, nie widzę nic niepokojącego.
Gdy dotarli do więzienia, Michael właśnie wychodził z celi, więc wymienili uściski dłoni i przytulili się
na powitanie. Pozostałe wampiry nie miały nikogo, kto mógłby im pomóc, więc były trochę
zdezorientowane.
Wszystkie, oprócz Sama.
- Zaczekaj! - Michael szarpnął dziadka za ramię, by go zatrzymać. Claire znów uderzyło podobieństwo
między nimi. To podobieństwo było im dane już na zawsze, skoro żaden nie miał się zestarzeć. - Nie
możesz w pojedynkę rzucać się jej na ratunek. Nie wiesz nawet, gdzie jest. Jeśli pogalopujesz do niej
na białym rumaku, możesz najwyżej dać się zabić.
- Jeśli nic nie zrobię, ona może zginąć. A na to nie pozwolę, Michael. Jeśli Amelie umrze, nic nie
będzie już miało sensu. - Sam strząsnął dłoń Michaela. - Nie proszę, byś pobiegł ze mną. Po prostu nie
wchodz mi w drogę.
- Dziadku...
- Właśnie. Rób, co ci każę. - Sam zniknął, zanim Claire zdołała zrozumieć, co mówi. Wyglądał jak
oddalający się wir trąby powietrznej.
- No to tyle zostało z naszych nadziei, że dowiemy się, gdzie jej szukać - podsumował Shane. - Chyba
że twój samochód porusza się z prędkością światła, Eve.
Michael popatrzył za dziadkiem z mieszaniną gniewu, żalu i smutku. Potem uścisnął mocniej Eve i
pocałował ją w czubek głowy.
- Rodziny się nie wybiera, są gorsze niż moja...
- Owszem - przytaknęła Eve. - Podsumujmy. Mój ojciec był tyranem i draniem...
- Mój też - dodał Shane, unosząc dłoń.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]