[ Pobierz całość w formacie PDF ]
od razu, \e chciałaś być czarownicą.
Cicho syknęła panna Helenka.
Czytałem kabałę, która była natchnieniem dla Kelleya i Katza dodałem.
I co? Zrozumiał ją pan? zakpiła panna Helenka.
Pozostała mi w pamięci jedna mądra nauka z kabały. Zdanie, które brzmiało: Pomnij
mądrze, rozwa\ rozumnie, zbadaj, zgłębij. Sprowadz rzecz do swej jasności i umieść autora
na swoim miejscu . Oto cała moja tajemnica.
Trele-morele, panie Tomaszu. Znam to zdanie i robiłam podobnie. Sprowadziłam rzecz
do swej jasności i umieściłam autora na swoim miejscu, a mimo tego nie przewidziałam, \e
pojedziemy do Pókijańca.
Prawdopodobnie wybrała pani niewłaściwego autora powiedziałem.
O czym mówicie? O jakich autorach? zaciekawiła się Ludmiła.
O autorze pomysłu, zwanego przeze mnie tajemnicą tajemnic odrzekłem.
Nic z tego nie rozumiem westchnęła Ludmiła.
Pociesz się, \e ja tak\e dodała Helenka. Przynajmniej niech\e pan powie, czy od-
najdziemy u Pókijańca drugą połówkę, czy nie?
Tego nie wiem. Ale wydaje mi się, \e jeśli nie u Pókijańca, to jednak w końcu druga po-
łówka trafi do naszych rąk.
Skąd ta pewność?! oburzyła się panna Helenka. Znowu jakieś przechwałki.
Dobrze, wyjawię swoje przypuszczenia. Ale muszą one pozostać między nami. Otó\
Ludmiła i ja czytaliśmy list Blachy do Roberta. W liście tym Blacha wspomniał, \e na pole-
cenie Roberta wykonał u fachowca w Pardubicach za pięćset koron jakąś rzecz. Z początku
sądziłem, \e chodzi tylko o falsyfikat jednej połówki talizmanu, tej ze Złotej Uliczki. Teraz
jednak sądzę, \e chodziło o obydwie połówki, o cały talizman. A poniewa\ jedna połówka
ju\ się znalazła, kupił ją w Pradze pan Smith, teraz powinna się znalezć i druga.
Rozumiem pański wywód. Ale po co to wszystko? Jaki cel ma ta zabawa w talizmany?
zapytała panna Helenka.
Wzruszyłem ramionami.
Na to pytanie sama musi pani sobie odpowiedzieć. Proszę sprowadzić rzecz do swej ja-
sności i postawić autora na swoim miejscu.
Zapadło milczenie. A choć swoje wyjaśnienia przekazywałem w \artobliwym tonie, to prze-
cie\ treść ich zabrzmiała groznie. Wszyscy nagle zdali sobie sprawę, \e jeśli jest tak, jak mó-
wię, i jedziemy na spotkanie z tajemniczym Robertem, nie obejdzie się bez jakichś drama-
tycznych prze\yć. Ja zechcę zdemaskować Roberta, a on postara się do tego nie dopuścić.
Kto wie zresztą, jaką niespodziankę nam gotował?
Za oknami samochodu była noc widna, księ\ycowa. Do tyłu leciały czarne zarysy drzew
przydro\nych, obok nas jawiły się i znikały światła okien w pobliskich zagrodach. U kresu
tej podró\y czekała nas być mo\e nowa przygoda i myśl o niej nie dawała nam ju\ spo-
koju.
W Uhercach skręciliśmy na szosę do Myczkowców i do Bóbrki. Zaczęliśmy się zbli\ać do
brzegów jeziora.
Są dwa wielkie zbiorniki wody w Bieszczadach. Jezioro Myczkowskie i trochę dalej Je-
zioro Solińskie, powstałe na skutek budowy tam dla hydroelektrowni. Rzeki San, Solina i Po-
tok Czarny oddają swe wody Solińskiemu Jezioru, potem opuszczają je wąskim korytem, aby
znowu rozlać się szeroko, tworząc Jezioro Myczkowskie.
W Myczkowcach są ośrodki wczasowe. Coraz więcej ich zresztą powstaje nad brzegami oby-
dwu jezior. Czy mo\na wyobrazić sobie piękniejsze zestawienie szeroko rozlane, czyste,
błękitne wody i zieleń gór bieszczadzkich?
Ale w chwili, gdy działa się niniejsza historia, tylko w Myczkowcach znajdował się ośrodek
wczasowy. Brzegi jeziora dopiero wykupywały ró\ne zakłady pracy i zaczynały budować
swoje campingi. Chałupa Pókijańca, stojąca tu\ nad brzegiem jeziora, była właśnie
obiektem przeznaczonym do rozbiórki, na tym terenie miał wkrótce stanąć rząd domków
campingowych. Gdyby ją pozostawiono, szpeciłaby bardzo tę okolicę. Była to ju\ bowiem
rudera. Przez zardzewiały blaszany dach ciekła do wnętrza woda deszczowa, jeden szczyt
chałupy pochylił się ku ziemi i lada silniejsza wichura mogła ją przewrócić.
Otaczał chałupę drewniany płot, a raczej jego nędzne resztki, które właściwie niczego ju\
nie ogradzały. Na zasłanym starą słomą podwórzu stał tylko furgon na ogumionych kołach
z wymalowanym napisem: Skup butelek, pierza, makulatury, szmat i złomu . Wewnątrz
chałupy, w jednej izbie, do której jeszcze nie ciekła woda z dachu, paliła się goła zakurzona
\arówka o \ółtawym świetle.
W izbie na czarnej od brudu podłodze stał równie czarny od brudu stół i obok kulawy po-
dłu\ny zydel, jedyny sprzęt do siedzenia. Na zydlu przykucnął potę\ny chłop w waciaku.
Miał rzadkie rude włosy, szczecinę na policzkach, du\ą brodawkę na nosie. Gdy stanęliśmy
na progu, krajał właśnie wielki bochen chleba. Na stole le\ało pęto kiełbasy.
Poznaje mnie pan? powitał go Skwarek. To ja spotkałem pana dziś na szosie i py-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]