[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niku, a ja już prawie kończę.
- Co to? - Libby wetknęła palec w miksturę i dostała
drewnianą łyżką po ręku.
- Nadzienie.
- Dobre. - Polizała palec. - Co jest w środku?
- Dziesięć żółtek, dwie kostki masła, cukier, woda i pół
kieliszka rumu - odpowiedziaÅ‚ beznamiÄ…tnym gÅ‚osem, za­
jęty pracą.
- Boże, znów rum! Nic dziwnego, że kręciłeś nosem na
moje ciasto. JesteÅ› alkoholikiem.
- Jestem smakoszem.
- Moje ciasto może jeść caÅ‚a rodzina. Twoje jest do­
zwolone tylko dla dorosłych.
- Umiem robić też inne rzeczy dozwolone tylko dla
dorosłych - uśmiechnął się Joe, a Libby aż zadrżała, czując
w jego głosie obietnicę rozkoszy.
- Skoncentrujmy się na jednym. - Spojrzała na ciasto.
Powinna bardziej uważać, bo chwila zapomnienia może
mieć fatalne skutki dla jej kobiecej godności.
- Skończone - Joe odstąpił krok w tył i z satysfakcją
spojrzał na swoje dzieło.
Miał powody do dumy. Ciasto wyglądało jak zdjęte
z wystawy wiedeńskiej cukierni.
- WspaniaÅ‚a robota - mruknÄ…Å‚ bez faÅ‚szywej skromno­
ści. - Gdy skończysz sprzątać, zasiądziemy do stołu.
- Sprzątać?! - zająknęła się Libby. - To ty nabałaganiłeś!
Powiodła wzrokiem po kuchni. Wokół piętrzyły się
brudne naczynia, leżały porozrzucane sztućce, tu i ówdzie
widniały plamy surowego ciasta.
- Jestem kuchmistrzem - Joe wyprostował swą potężną
sylwetkę. - Nie zmywam naczyń.
- A okna? - nieco bez związku zamruczała Libby.
- Idę do salonu przejrzeć dzisiejszą prasę. - Wziął do
rÄ™ki szklankÄ™ i w poÅ‚owie opróżnionÄ… butelkÄ™ rumu. - Za­
wołaj mnie, kiedy skończysz.
- Zawołać cię?... - wykrztusiła z niedowierzaniem
Libby, lecz Joe już wyszedł. Nie żartował! Ten cholerny
samiec naprawdę kazał jej sprzątać! Nawet zabrał rum!
Kobieta zachichotała nerwowo, lecz jej uśmiech zamienił
się po chwili w kwaśny grymas.
- Kuchmistrz... - mruknęła. PostanowiÅ‚a, że gdy dosta­
nie kontrakt z powrotem, uzupeÅ‚ni go o parÄ™ punktów doty­
czących bałaganienia, sprzątania i tym podobnych rzeczy.
Lecz teraz?... Musiała przyznać, że została pokonana.
W każdym innym przypadku ubrałaby się i wyszła, lecz
przecież nonsensem byÅ‚oby opuszczanie wÅ‚asnego miesz­
kania.
- Jeszcze zobaczymy, panie Landowski. - Odkręciła
kran z gorącą wodą. - Jeszcze mi pan za to zapłaci.
ROZDZIAA
5
Libby przetoczyła się po kanapie, uniosła słuchawkę
dzwięczącego telefonu i mrukliwym głosem spytała, o co
chodzi.
- Libby? - Głos Joego spędził z jej powiek resztki snu.
- Tak - stłumiła ziewnięcie.
- Mówisz, jakbyś jeszcze spała.
- Bo pewnie śpię.
- O wpół do czwartej, w piękne sobotnie popołudnie?
- PoprawiaÅ‚am kilka prac. - UsiadÅ‚a, próbujÄ…c jedno­
cześnie pozbierać rozrzucone papiery.
- To wszystko wyjaśnia - zauważył Joe. - Matematyka
może uśpić każdego.
- Czy dzwonisz po to, aby nabijać się z tego, co robię,
czy masz jakiś konkretny powód? - Radość, jaką odczuła
na dzwięk jego głosu, ustąpiła niechęci.
- Owszem. Dostałem poprawiony kontrakt.
- Po sześciu dniach. Niezle.
- Też tak sądzę. Minął prawie tydzień, a ojciec ani razu
nie wspomniaÅ‚ o moim małżeÅ„stwie - powiedziaÅ‚ z zado­
woleniem.
- Mój także. Byłam u niego wczoraj na obiedzie i nie
odezwaÅ‚ siÄ™ nawet sÅ‚owem na temat męża. Chociaż, mó­
wiÄ…c szczerze, nie miaÅ‚ ku temu okazji. Mama wciąż opo­
wiadała o swojej wygranej.
- O wygranej? - zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ Joe. - Niech zgadnÄ™. Od­
kryła salon bingo?
- Nic tak przyziemnego. W zeszły weekend tata zabrał
jÄ… na dawno obiecywanÄ… wycieczkÄ™ do Atlantic City. Mam
pewnÄ… teoriÄ™, dlaczego to zrobiÅ‚ - dodaÅ‚a ponuro. - W każ­
dym razie, mama zarobiła cztery tysiące dolarów grając
w .jednorękiego bandytę".
Joe zagwizdał z wrażenia.
- Szczęściara.
- Uważa siÄ™ teraz niemal za milionerkÄ™. Gdy wychodzi­
łam, zamawiała przez telefon sporą liczbę losów na loterię.
Prawdopodobnie wyda więcej, niż wygrała.
- Może znów jej się poszczęści. Ktoś przecież musi
wygrać", więc dlaczego nie ona?
- KiedyÅ› wyjaÅ›niÄ™ ci zasady rachunku prawdopodo­
bieństwa.
- Bez fatygi - odparł Joe. - Jestem szczęśliwy w swej
nieÅ›wiadomoÅ›ci. Ale ponieważ dostaÅ‚em kontrakt, chciaÅ‚­
bym spytać, czy masz wolny wieczór. MoglibyÅ›my wspól­
nie popracować.
Libby zastanowiła się chwilę. A gdyby powiedzieć mu,
że jest już umówiona? Może straciłby na pewności siebie?
Jednak rozsądek zwyciężył. Po co kłamać, skoro jego to
i tak nie obchodzi?
- Wolna jak ptak - powiedziała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • myszkuj.opx.pl